Ukraińska eskapada
2-10.08.2009.

Przydatne informacje:

DZIEŃ 1 - 2.08.2009.

Kędzierzyn - Katowice - Zawiercie - Włoszczowa - Kielce - Radom - Lublin - Chełm

Bilet:

Relacja:

Ostatnimi czasy ciągle jeździłem po Polsce i Czechach, więc przyszedł czas na coś nowego czyli Ukrainę. Dla mnie kompletnie nowego, ponieważ jeszcze nigdy w życiu nie byłem za wschodnią granicą. Na wjazd zostało wybrane przejście Dorohusk - Jagodin. Zaliczenie tego odcinka jest możliwe tylko KASZTANEM, a jako, że prowadzi on wyłącznie wagony sypialne cena za przejazd jest kosmiczna. No ale nie było wyjścia. Najpierw jednak trzeba dotrzeć do wschodniej granicy czyli przejechać przez całą Polskę. Jedynym połączeniem jakie mi pasowało był prestiżowy SZTYGAR. Dojazd na niego zapewniał mi nie mniej prestiżowy SŁOWINIEC. Gdy zbliżam się do dworca, widzę, że skład już stoi w peronach - przyjechał przed czasem. Oczywiście wagonów na tyle dużo, że mogę zająć komfortowe miejsce na korytarzu przy przedsionku... Na szczęście do Katowic nie jest daleko, więc jakoś udaje mi się wytrzymać tą godzinkę w niesamowitym upale. W Katowicach mam trochę czasu, więc udaję się do kantorów w poszukiwaniu hrywien, żeby mieć jakiekolwiek na start. Wykupuję ostatnie 40, bo resztę wykupił rano inny uczestnik tego samego wyjazdu. :P Gdy zbliża się zmieniona godzina przyjazdu SZTYGARA z Bielska udaję się na peron 3. Czeka trochę ludzi, ale nie jest to tragedia jak na niedzielne popołudnie. SZTYGAR przyjeżdża w składzie B + A + B + B. Wbijam się do jednej z dwójek i udaje mi się dorwać miejsce przy oknie. Tłoku jednak nie ma, w moim przedziale 6 osób. Ruszamy o 17:22. Na razie jazda po dobrze mi znanej trasie do Zawiercia, a następnie wjazd na CMK. Zaraz po wjeździe mijamy się z jakimś ICkiem, który zapewne jest powodem tego, że mamy zmieniony rozkład. Od Góry Włodowskiej do Psar drugi tor nieczynny i w wielu miejscach rozgrzebany. W wielu miejscach jest już zmodernizowana sieć oraz podkłady. W Knapówce odbijamy od CMK i kierujemy się na linię Częstochowa - Kielce. Zaliczam więc przy okazji łącznicę Knapówka - Czarnca. Dalej jedziemy już nieco wolniej sympatyczną, pagórkowatą trasą do Kielc, gdzie meldujemy się o 19:51. Przy 1 peronie stoi już krakowska część naszego pociągu, którą będą do nas dołączać. Po drugiej stronie natomiast dzielony jest DŁUGOSZ z Lublina do Krakowa i Gliwic. Każda z części to mega długi skład B + A + B. Po wszystkich manewrach w końcu możemy ruszyć, w tym samym kierunku, z którego przyjechaliśmy. Na szczęście pan siedzący na przeciwko mnie wysiada w Suchedniowie, więc znów mogę jechać przodem do jazdy. Od Skarżyska trasę mam niezaliczoną, no ale jest już za ciemno, aby zaliczać. Dostrzegam tylko długi i dość ostry łuk w rejonie Szydłowca, na którym już z daleka widać zbliżający się do nas skład bombardierów. W Radomiu odbijamy od linii warszawskiej i kierujemy się w stronę Dęblina. W Pionkach Zachodnich mój przedział opuszczają kolejne 2 osoby, więc pozostaję w nim ja i parka jadąca do Nałęczowa. Dęblin omijamy łącznicą i kierujemy się na linię do Lublina. Zatrzymujemy się w Nałęczowie, ale parka z mojego przedziału nie wygląda jakby miała szykować się do wysiadania. Dopiero po mojej informacji, że to Nałęczów zrywają się z siedzeń i w ostatniej chwili opuszczają pociąg. Do Lublina przybywamy tuż po 23:00. Przy tym samym peronie oczekuje ostatnia w dobie osobówka do Chełma, do której się przesiadam i dołączam do siedzącego już w niej kol. Krzyśka (SMall42). Ten pociąg również ma zmieniony rozkład jazdy, z powodu późniejszego przyjazdu SZTYGARA. Mimo późnej godziny jedzie trochę ludzi. Większość wysiada w podlublińskich miejscowościach. My dojeżdżamy do ostatniej stacji, gdzie oczekuje na nas kol. Semaforek i wspólnie udajemy się na nocleg do schroniska młodzieżowego. Cena noclegu: 15 zł.

DZIEŃ 2 i 3 - 3-4.08.2009.

Chełm - Dorohusk - Ягодин - Ковель - Ківерці - Луцьк - Сапіжанка - Львів - Ходорів - Івано-Франківськ - Коломия - Чернівці - Мамалига - Criva - Medveja - Ларга - Кельменці - Кам'янець Подільський

Chełm - Dorohusk - Jagodin - Kowel - Kiwerce - Łuck - Sapieżanka - Lwów - Chodorów - Iwano-Frankowsk - Kołomyja - Czerniowce - Mamałyga - Criva - Medveja - Łarga - Kielmieńce - Kamieniec Podolski

Bilety:

Relacja:

W sumie dopiero dziś zaczyna się właściwy wyjazd. Pobudka ok. 7:00, aby o 7:30 opuścić schronisko. W drodze na dworzec dołącza do nas kol. Stachu, który wyszedł nam naprzeciw. Wstępujemy jeszcze do sklepu samoobsługowego na ostatnie zakupy po polskiej stronie. Z powodu prac torowych koło granicy niemieckiej KASZTAN ma zmieniony rozkład jazdy i ma zjawić się w Chełmie dopiero przed 9:00 (zamiast o 8:19) jednak w czasie zakupów dostajemy informację, że nie ogłoszono ani nie wypisano żadnego opóźnienia, więc na wszelki wypadek sprężamy się z zakupami i biegniemy na dworzec. Tam do naszego grona dołącza kol. Spin i jesteśmy już w komplecie. KASZTAN na pragotronach wypisany nadal z podstawową godziną odjazdu, jednak na stacji nic się nie zjawia, a po jakimś czasie pociąg znika z pragotronów. Czekamy więc do zmienionej godziny. W międzyczasie cyknąłem fotki, zanim zaczęło lać:


Gdy mija zmieniona godzina odjazdu a nadal nie ma żadnej informacji o pociągu kol. Semaforek udaje się do budynku dworca, aby zapytać kasjerki, która musiała zadzwonić do dyżurnej. Dopiero po tej interwencji rozlega się zapowiedź, że pociąg pospieszny z... Kijowa do Warszawy Zachodniej ma godzinę w plecy. Pani dyżurnej gratulujemy znajomości rozkładu... Po jakimś czasie kolejna zapowiedź, już poprawna, że opóźnienie zwiększyło się. Na peronie oprócz nas na pociąg czekają 2 konduktorzy prestiżowej spółeczki. W końcu doczekaliśmy się - ok. 10:00 przyjeżdża nasz KASZTAN. Biegniemy do naszego wagonu. Pokazujemy bilety prowodnikowi i zostajemy zaproszeni do środka. Trafiamy jednak na zupełnie inne miejsca niż mamy na blankietach, widać mają z tym niezły bałagan. Jedziemy teraz dość trudnym do zaliczenia odcinkiem Chełm - Dorohusk. Staram się obserwować trasę, ale jednocześnie trzeba się zająć wypełnieniem karteczki migracyjnej no i w przedziale jest dość ciasno z naszymi tobołami, więc chyba kiedyś i tak wybiorę się kiblem na ten odcinek. Po niedługiej jeździe jesteśmy na granicy polsko-ukraińskiej w Dorohusku. Zmieniamy loka na tamarę, odbywa się też polska kontrola graniczna. Na Ukrainie jest już inna strefa czasowa, więc przesuwamy nasze zegarki o godzinę do przodu. Gdy kontrola graniczna dobiega końca możemy ruszyć dalej. Ostatnie kilometry polskich torów, a następnie most graniczny, za którym zaczyna się inny świat, choć na początku nie widać jeszcze tego aż tak bardzo. Odcinek graniczny polno-leśny. Wjeżdżając do Jagodina mijamy dużo wózków na torach oraz halę, do której zapewne niedługo się udamy. Po wjechaniu w perony rozpoczyna się ukraińska kontrola graniczna. Najpierw pogranicznicy zabierają nam paszporty z karteczkami, następnie pani z urzędu celnego wypytuje nas co wieziemy, w jakim celu podróżujemy, ile pieniędzy mamy ze sobą oraz sprawdza czy nie przemycamy mięsa. Teraz czas na kolejową atrakcję - jedziemy zmienić wózki. Zostajemy wycofani z peronów i udajemy się do hali, którą wcześniej widzieliśmy. Skład zostaje rozbity na pojedyncze wagony i ulokowany na dwóch torach. Koło każdego wagonu uwija się kilku pracowników. Wymieniane są sprzęgi na samoczynne, a następnie każdy wagon podnoszony jest kilka metrów do góry na dwóch podnośnikach. Muszę przyznać, że gdy patrzy się z boku na taki podniesiony wagon robi to wrażenie. Gdy wagon jest podniesiony następuje wymiana wózków. W jedną stronę odjeżdżają normalnotorowe, a z drugiej strony przyjeżdżają szerokotorowe. Co ciekawe wszystkie wózki jadą po szerokim torze, a odbojnice zapobiegają zsunięciu się wózków normalnotorowych. Następnie wagon opuszczany jest w dół. Cała operacja wygląda bardzo ciekawie - warto było przejechać się tym pociągiem. Fotki:


Wagony ponownie zostają uformowane w skład i możemy powrócić na stację. Po przyjeździe zostają nam oddane nasze paszporty wraz z podbitymi karteczkami, z których lewe połowy zostały dość niedbale oderwane. Jeszcze tylko zmiana loka na dwuczłonowego gagara i możemy ruszyć na podbój Ukrainy. Spodziewałem się wolnej szlakowej, ale na razie nie jest tak źle. Mijamy pierwsze ukraińskie stacyjki. Gdy do Kowla pozostaje 15 minut jazdy, prowodnik przynosi nam nasze bilety. Okazuje się jednak, że otrzymaliśmy tylko miejscówki, a bilety nie będą nam zwrócone. Udaję się więc natychmiast do prowodnika w celu zrobienia zdjęcia drugiego blankietu i przy okazji wychodzi na jaw jego pomyłka: miejscówki miały zostać u niego, a nam miał oddać bilety. Pewnie zasugerował się ceną, a rzadko kiedy miejscówka jest droższa od biletu, tak jak ma to miejsce w naszym przypadku. Wjeżdżamy do Kowla. Bezpośrednio przed opuszczeniem wagonu uwieczniam jeszcze jego wnętrze:


Po wyjściu na peron do pociągu podchodzą babunie oferujące rozmaite rzeczy. Jest to bardzo powszechne zjawisko na Ukrainie, natomiast niespotykane w Polsce. Pierwsze co robimy to focimy naszego KASZTANA. Przy tym samym peronie stoi już skład naszego nocnego pociągu do Czerniowców, ale najpierw musimy udać się do holu dworca zakupić na niego bilety. Dworzec ładny i czysty, a hol przestronny. Na środku holu wielka palma. Stacja jest wyspowa, więc po obu stronach budynku dworca znajdują się tory, a do miasta wychodzi się przejściem podziemnym. Bilety udaje się nabyć bez żadnego problemu, miejsca w płackarcie. W podziemiach dworca odnajdujemy kantor, w którym po bardzo korzystnym kursie (100 hrywien za 38 zł) sprzedajemy złotówki. Następnie wychodzimy z dworca. Po lewej stronie znajduje się cerkiew, obok której stoi pomnik parowozu. Po przeciwległej stronie jest targowisko, ale handel kwitnie też na chodniku przed dworcem, gdzie pełno babć rozłożyło się na ziemi ze swoimi produktami. Powracamy na peron z naszym pociągiem, do którego podpięto już tym razem jednoczłonowego gagara:


Jeszcze parę fotek i wsiadamy do naszego wagonu nr 7, którym opiekuje się nieco starsza już prowodnica. Fotki z Kowla:


Moje pierwsze wrażenie po wejściu do płackarty to lekki szok, bo jeszcze nigdy w życiu nie jechałem takim wagonem. Jest to taka niby kuszeta tyle, że nie posiada przedziałów, a w miejscu korytarza również są leżanki prostopadle do tych "przedziałowych". Leżanki "korytarzowe" na dzień można złożyć na miejsca siedzące i stolik:


Ruszamy o 15:59. Pojedziemy tym pociągiem aż do 5:30, z małą przerwą we Lwowie przed północą. Do Lwowa jednak nie udajemy się najkrótszą trasą, ale trochę naokoło przez Kiwerce, a następnie linią Łuck - Sapieżanka. Niedługo po odjeździe prowodnica zbiera nasze bilety i wkłada do specjalnego piórnika w którym każdy numer miejsca ma swoja osobną przegródkę. Otrzymujemy też pościel czyli prześcieradło, poszewki na poduszkę i kołdrę oraz ręczniczek, a wszystko zapakowane w woreczek z logo Kolei Lwowskiej:


Z tego co wiem można poprosić w kasie o płackartę bez pościeli, ale wtedy "nie jest się przyjacielem prowodnika" - cokolwiek to oznacza. :P Jest też możliwość napicia się herbatki z dość archaicznie wyglądającego urządzenia:


Z tego co widzę, wagony na Ukrainie mają stałe przydziały tj. jeżdżą cały czas na tych samych pociągach, a na ścianach przyklejone są rozkłady jazdy danego pociągu (lub kilku, które obejmuje dany obieg):


Po 1,5-godzinnej jazdy jesteśmy na stacji Kiwerce. Mamy tu 20 minut postoju na zmianę czoła, co oczywiście wykorzystujemy, aby wyjść przewietrzyć się i porobić fotki:


Po skończonych manewrach przepuszczamy jeszcze elektropojezd i ruszamy w kierunku Łucka. Na tej stacji do naszego pociągu wsiada sporo osób, bo jest to jedyny odjeżdżający z tej stacji pociąg dalekobieżny do Lwowa i na południe:


Po ruszeniu w dalszą drogę zagaduje do nas Sasza - młody student pochodzący z miasta Włodzimierz Wołyński, a studiujący w Kołomyi. W ruch idą wydrukowane przeze mnie rozmówki oraz kartka i długopis i wzajemnie wymieniamy się zwrotami z języka polskiego i ukraińskiego. Przy okazji dowiedziałem się, że ukraiński odpowiednik naszego najpopularniejszego przekleństwa brzmi bardzo niepozornie a mianowicie "Kurde mama !". :P Sasza wypytuje nas również o ceny telefonów komórkowych w Polsce i biletów kolejowych, z pomocą cegły i mapy sieci wyszukujemy mu także najlepsze opcje dojazdu z jego miejscowości do niektórych polskich miast. Natomiast krajobraz za oknem przez całe 3 godziny jazdy linią Łuck - Sapieżanka praktycznie się nie zmienia. Bez przerwy las, sporadycznie przerwany jakąś łąką. Tak nudnej linii jeszcze nie spotkałem. Zaliczenie uznałem do Sapieżanki, przez którą przejeżdżamy bez postoju. Dalej jedziemy już po ciemku. We Lwowie jesteśmy o 22:55 i mamy 40 minut postoju, więc oczywistym jest, że nie przesiedzimy tego w wagonie tylko pozwiedzamy dworzec. Najpierw udajemy się do holu, w którym mimo późnej pory są tłumy ludzi. Podobnie jak w Kowlu budynek dworca zadbany i czysty. Czystość i estetyka dworców jest chyba jedyną rzeczą, w której Ukraina ma przewagę na Polską. Po powrocie na peron spacerujemy jeszcze chwilę po nim, a następnie powracamy do wagonu. Odjeżdżamy z 10-minutowym opóźnieniem, widocznie czekaliśmy na jakieś skomunikowanie. Pociągiem tym jedziemy jeszcze ponad 5 godzin, więc ścielę sobie swoje posłanie i idę spać. Budzi mnie prowodnica przed Czerniowcami. Krząta się ona nieustannie po składzie i odbiera pościel od wszystkich podróżnych, a następnie oddaje nam bilety. Na stacji docelowej jesteśmy punktualnie:


Po sfoceniu składu udajemy się do holu dworca. Rozkłady stacyjne na Ukrainie zazwyczaj są skonstruowane w inny sposób niż na zachodzie, a mianowicie nie podaje się pociągów według godzin tylko w dowolnej kolejności:


Na niektórych stacjach bywają też jednak bardziej cywilizowane tj. posegregowane według kierunków i w kolejności od rana do wieczora. Zakupujemy bilety do Łargi. Przez moment mamy problem ze zrozumieniem o co chodzi kasjerce, ale w końcu się dogadujemy, że chodzi o nasze nazwiska, bo bilety te są imienne. Nazwiska zostały zapisane cyrylicą i to w dodatku z masą błędów, więc wyglądają bardzo śmiesznie. :P W międzyczasie wstał nowy dzień. Udajemy się na chwilę na miasto, aby zakupić coś na śniadanie. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to bezpańskie psy szwendające się po ulicy, a także po peronie na który wróciliśmy w celu skonsumowania tego co zakupiliśmy. Nie wszystko jednak okazało się zdatne do spożycia, ponieważ jogurt kol. Semaforka po otwarciu po prostu sobie wykipiał. :-P Naszą ucztą ściągaliśmy do nas coraz większe stado bezpańskich piesków, które jednak musiały obejść się smakiem. Pod koniec śniadania na peronie było ich już kilkanaście. Po śniadanku czas na sesję zdjęciową:


Podczas robienia zdjęć dostrzegamy, że nasz pociąg Czerniowce-Oknica jest już podstawiony, więc powoli przenosimy się z tobołami do niego:


Tym razem odbędziemy podróż wagonem obszczym, którym też dane jest mi jechać pierwszy raz. Trafiliśmy chyba na najbardziej hardkorową wersję:


Uważam, że kibel full plastik to przy tym wagonie luksus nad luksusy. Nadchodzi godzina odjazdu a nasz skład z niewiadomych przyczyn ciągle bez loka. W końcu podpina się i z opóźnieniem ruszamy. Trasa raczej nieciekawa, głównie pola i łąki. Niektóre przystanki znajdują się w szczerym, polu co ma odzwierciedlenie w ich nazwach takich jak np. "Kilometr 40". Ciekawostką natomiast jest to, że jadąc z Czerniowców do Oknicy granicę ukraińsko-mołdawską przekracza się aż 5 razy i na każdej stacji granicznej przechodzi się kontrolę. My jedziemy do Łargi, więc granicę przejedziemy 4 razy i odbędziemy 4 kontrole. :P Na pierwszej stacji granicznej o wdzięcznej nazwie Mamałyga jesteśmy ok. 10:30:


Wsiadają ukraińscy pogranicznicy i rzucając oschło "Dokumienty!" rozpoczynają kontrolę. Widząc nasze paszporty są lekko zdziwieni, pewnie niecodziennie zdarza im się kontrolować Polaków. Ich zdziwienie jeszcze bardziej się zwiększa, gdy dowiadują się, że jedziemy z Czerniowców do Kamieńca Podolskiego pociągiem i to jeszcze przez Mołdawię, podczas gdy jest pełno bezpośrednich marszrutek w tej relacji. Kiwają głowami i straszą, że Mołdawiacy nas nie puszczą, ale w końcu dostajemy paszporty z powrotem i możemy ruszyć. Po niedługiej jeździe docieramy do Crivy, gdzie następuje mołdawska kontrola graniczna:


Oczywiście tak jak podejrzewaliśmy, Ukraińcy tylko nas straszyli bo miłe panie z mołdawskich służb granicznych nie robią żadnych problemów. Nasze opóźnienie wzrasta, ponieważ rozkład przewiduje zbyt krótkie kontrole na stacjach granicznych. Mołdawia sprawia jednego wielkiego pustkowia. Praktycznie cały czas jedziemy polami, rozciągającymi się aż po sam horyzont. Nie przejeżdżamy przez żadne większe obszary zabudowane, jedynie od czasu do czasy trafiają się jakieś domy, a ichniejsze ulice przypominają nasze drogi transportu rolnego. Podczas jazdy mołdawskim odcinkiem spotykamy jednego dwuczłonowego loka. Na niektórych przystankach wsiada całkiem sporo osób z rozmaitymi siatami i tobołami. Na jednej ze stacyjek na peronie dostrzegam studnię:


W końcu docieramy do stacji Medveja, kolejnej stacji granicznej, gdzie wsiadają mołdawskie służby graniczne i zaraz ruszamy:


Jesteśmy przekonani, że kontrola nastąpi w czasie jazdy, jednak mundurowi nie pojawiają się w ogóle w naszym wagonie. Jazda kolejnym odcinkiem wygląda tak, że na chwilę wjeżdżamy na teren Ukrainy, aby po ujechaniu niewielkiej odległości ponownie wrócić do Mołdawii:


Na odcinku graniczny usytuowany jest jeszcze nieczynny przystanek Bartnikowce:


Miał on służyć mieszkańcom mołdawskiej miejscowości Łarga, gdyż stacja Łarga znajduje się już na terenie Ukrainy i obsługuje miejscowość Kielmieńce czyli mamy co czynienia z czymś jeszcze ciekawszym niż np. nasza Środa Śląska. W końcu docieramy do Łargi, gdzie opuszczamy pociąg. Odprawa wsiadających następuje w budynku dworca, przejeżdżających w pociągu, a następnie pogranicznicy ze złotymi zębami zapraszają nas do budynku. Oczywiście są lekko zdziwieni naszą obecnością tutaj i wypytują nas o różne rzeczy, ale w przeciwieństwie do tych z Mamałygi są sympatyczni. Wypełniamy nowe karteczki migracyjne, bo stare zabrano nam w Mamałydze. Na koniec pograniczników interesuje dokąd i czym zamierzamy dalej podróżować. Mówimy więc, że do Kamieńca Podolskiego pociągiem na co pogranicznik odpowiada, że "pojezda njet". Pytamy więc dlaczego. "Bo remont" - słyszymy i w tym momencie wszyscy łącznie z pogranicznikami wybuchamy śmiechem. :P Warto nadmienić, że na Ukrainie nie istnieje coś takiego jak komunikacja zastępcza. Gdy jest remont albo coś to pociąg po prostu nie jedzie. :P I pasażerowie muszą radzić sobie samemu. Pozostała nam marszrutka, tyle że znajdujemy się na kompletnym odludziu, więc czeka nas kilkukilometrowy marsz pod górkę do Kielmieńców. Najpierw jednak obfocenie stacji:


Na drzwiach do budynku wisi reklama na temat kontroli granicznych, na której widnieje polski wagon sypialny relacji Wrocław-Kijów ze ŚLĄZAKA. Ratunku, prestiżowa spółeczka jest wszędzie! :P :


Ruszamy na spacerek. Wspinanie się pod górkę w upale należy do czynności średnio przyjemnych, ale w końcu docieramy do miejscowości. Na ulicach często można znaleźć ogólnodostępne studnie, widać jest to bardzo powszechne w tych okolicach. Z jednej z nich korzystamy, ratując przy okazji jakiegoś wielkiego robala od śmierci poprzez utonięcie. Widok 5 facetów z wielkimi plecakami wzbudza zainteresowanie wśród mieszkańców. Cóż, pewnie do takiej pipidówy nie przyjeżdżają żadni turyści. Idąc dalej trafiamy chyba na jakaś dzielnicę medyczną, gdyż na jednej ulicy oprócz szpitala znajduje się także kilka aptek obok siebie. Poszukujemy dworca autobusowgo, co wcale nie jest takie proste, bo każdy kogo pytaliśmy kierował nas gdzie indziej, no ale w końcu się udało. Szczęśliwie marszrutka do Kamieńca będzie za ok. pół godziny. Gdy przyjeżdża zajmujemy miejsca zaraz za kierowcą. Płacimy za bilet, ale niestety żadnego kwitka nie dostajemy. Jazda nie należy do przyjemnych, bo upał i nie ma jak się ruszyć siedząc z tobołami. Ech, jednak pociąg to jest pociąg. Po 1,5-godzinnej jeździe docieramy do Kamieńca Podolskiego:


Nasz autobus jedzie dalej do miejscowości Chmielnicki. My natomiast udajemy się na miejsce naszego noclegu, które okazało się być bardzo blisko dworca kolejowego. Wieczorem udajemy się jeszcze na krótki spacerek po mieście, a następnie lulu. :)

DZIEŃ 4 - 5.08.2009.

Bilety:

Relacja:

Dzisiejszy dzień zamierzamy spędzić w Kamieńcu Podolskim, zwiedzić miasto i odpocząć trochę od jeżdżenia. O 10:00 udajemy się pod znajdujące się nieopodal naszej kwatery kino, gdzie jesteśmy umówieni z naszym przewodnikiem i rozpoczynamy zwiedzanie. W mieście jest komunikacja miejska, którą są małe busiki. Rozkład jazdy znalazłem aż na jednym przystanku. Jest to rozkład typowo ukraiński czyli nie ma podanych konkretnych godzin a jedynie informacja w jakich godzinach i co ile minut kursuje dana linia:


Na pytanie dlaczego na większości przystanków ma ma rozkładów jazdy i opisów linii przewodnik z rozbrajającą szczerością stwierdza: "A po co ? Przecież i tak wszyscy wiedzą." :P Najpierw jakimś dość zapuszczonym parkiem docieramy do okazałego wiaduktu prowadzącego na starówkę. Na barierce wiaduktu poprzypinanych jest pełno kłódek, a na każdej imię i nazwisko pary oraz data zaręczyn. W Kamieńcu jest zwyczaj, że gdy para przyrzeka sobie wierność przychodzi na ten most, zamyka kłódkę a kluczyk wyrzuca z mostu do rzeki. Następnie zwiedzamy starówkę, w tym polski rynek z kościołem, przy którym pamiątki sprzedaje pan, który kiedyś był dyrektorem muzeum ateizmu. :P Następnie udajemy się na znajdujący się nieopodal słynny zamek. Bilet wstępu kosztuje 4 hrywny, a w środku sporo ciekawych miejsc do zwiedzenia. O spotkanie tam Polaka nie trudno. Do centrum powracamy miejską marszrutką. Przejazd kosztuje 1,5 hrywny, biletów oczywiście nie ma, płaci się przy wysiadaniu. Udajemy się na obiad do knajpki w której przesuwając tacę wybiera się kolejne części obiadu docierając na końcu do kasy. Tu też żegnamy się z naszym przewodnikiem. Po obiadku na chwilę rozstajemy się. Część ekipy udaje się do naszego miejsca zakwaterowania, a ja z kol. Krzyśkiem obchodzimy miasto wstępując m.in. na pocztę, aby wysłać kartki do Polski. Następnie udajemy się na dworzec marszrutek, gdzie jesteśmy umówieni z resztą ekipy. Planujemy teraz przejechać się do Chocimia, aby zobaczyć zamek. Na dworcu pełno babć z tobołami, a autobusy w przeważającej części dość archaiczne. Hol jak hol, okienka kasowe, ławki, na ścianach schematy i rozkłady:


Zakupujemy bilet na najbliższy kurs i wsiadamy do marszrutki jadącej docelowo do Czerniowców:


Trasa momentami dość ładna, szczególnie wyjazd z Kamieńca po długim moście. Jadąc często widzimy kury biegające po drodze czy też kozy i krowy pasące się bezpośrednio przy niej. Po dojechaniu do Chocimia stwierdzamy, że trafiliśmy na jakieś totalne odludzie. Okazuje się, że aby zwiedzić zamek należało wysiąść w innej miejscowości. :P No trudno, pozostaje nam wrócić z powrotem, przynajmniej się gdzieś przejechaliśmy. Mamy jednak trochę czasu więc udajemy się na krótki spacerek polną drogą przy której znajdują się domy. Rury doprowadzające gaz do tych domów nie są ukryte pod ziemią, tylko idą sobie nad nią odgałęziając się do poszczególnych domów. Podobnie z liniami wysokiego napięcia, które gdzieniegdzie znajdują się przy samym oknie bez żadnej izolacji. W holu dworca autobusowego wyleguje się bezpański pies. Zakupujemy bileciki na marszrutkę powrotną. Według wiszącego rozkładu jazdy odjazd ma nastąpić o 17:00, na bilecie jest 17:35, pani kasjerka powiedziała, że odjedzie o 17:15, w rzeczywistości pojechaliśmy o 17:25. :P Po prostu Ukraina. Tutaj to, że coś jest w rozkładzie jazdy wcale nie oznacza, że faktycznie tak pojedzie, szczególnie właśnie marszrutki. Nasz pojazd jedzie z Czerniowców:


Po przyjeździe do Kamieńca udajemy się na dworzec kolejowy, aby go obfocić, ponieważ jutro będziemy wyjeżdżać po ciemku:


Akurat przygotowuje się do odjazdu mega długi skład do Kijowa. Większość dalekobieżnych pociągów na Ukrainie jest bardzo długa, czasami można spotkać nawet z 20 wagonów. Ciekawy kontrast ze składami naszej prestiżowej spółeczki. Wieczorkiem wykonujemy jeszcze jeden przejazd marszrutką miejską w celu odwiedzenia osób, które zapewniły nam dach na głową w Kamieńcu. Do domu powracamy pieszo bo marszrutek już nie ma.

DZIEŃ 5 i 6 - 6-7.08.2009.

Кам'янець Подільський - Ярмолинці - Гусятин - Чортків - Копичинці - Тернопіль - Чортків - Стефанешти - Коломия - Рахів - Солотвино - Королево - Батьово - Чоп - Ужгород

Kamieniec Podolski - Jarmołyńce - Husiatyń - Czortków - Kopyczyńce - Tarnopol - Czortków - Stefanieszty - Kołomyja - Rachów - Sołotwino - Korolewo - Batowo - Czop - Użgorod

Bilety:

Relacja:

Czas opuścić Kamieniec Podolski i udać się na dalszy podbój Ukrainy. Niestety musimy uczynić to o bardzo pogańskiej porze i już o 4:00 wyjść na dworzec. Odjeżdżamy osobówką, którą dojedziemy do Jarmołyńców. Większość trasy przesypiam. W Jarmołyńcach chwila przerwy. Aby dostać się do budynku dworca trzeba wejść po schodach. W holu zagaduje do nas starsza pani, która gdy słyszy, że mówimy po polsku opowiada, że była kiedyś w Polsce. Jest bardzo zdziwiona co robimy na takim zadupiu. Musimy zakupić bilet na pociąg do Husiatynia, okazuje się jednak, że kasa zamknięta. Od miejscowych dowiadujemy się, że... kasjerka pojechała sobie do domu. :P Fotki:


Skład pociągu to 2 wagony. Prowodnik pyta ile osób jedzie, a następnie zaprasza nas do wagonu i pobiera opłatę za przejazd. Biletu oczywiście njet. Trasą Jarmołyńce-Husiatyń kursuje tylko jeden pociąg 2 razy w tygodniu i drugi sezonowy. Linia raczej polno-leśna. W Husiatyniu trzeba zakupić kolejny bilecik, gdyż na Ukrainie tylko w nielicznych przypadkach można łączyć więcej pociągów na jednym bilecie. Przy próbie zakupu biletu do Buczacza mamy niemiłą niespodziankę - okazuje się, że pociąg ten jeździ tylko w weekendy, mimo, że w necie jest co innego. Musimy więc zmienić nasz plan. Postanowiliśmy jechać do Czortkowa, następnie przez Tarnopol do Lwowa i tam złapać nocny pociąg. Nasz spalinowy zespół trakcyjny już podstawiony, więc możemy zająć miejsca:


Ta linia to też nic ciekawego. Generalnie dzisiejszy dzień pod względem zaliczeniowym jest nudny. Do tego pochmurna i deszczowa pogoda. Po przyjeździe do Czortkowa najpierw sesja zdjęciowa:


Czekania mamy sporo, więc udajemy się obejrzeć najbliższą okolicę. Stacja nie znajduje się jednak w centrum, więc w pobliżu nie ma nic ciekawego. Trafiamy do jakieś knajpki gdzie Krzysiek z Semaforkiem zamawiają sobie jedzenie, choć tak naprawdę nie do końca wiedzą co zamówili. :P Po powrocie na stację kasjerka informuje nas, że pociąg do Tarnopola zdefektował i nie wiadomo kiedy przyjedzie. Mamy więc wsiąść w pociąg do Husiatynia, pojechać nim do Kopyczyńców (przez które i tak byśmy jechali) i tam czekać na vlak relacji Ivane-Puste - Tarnopol. Tak więc czynimy. Dzięki temu mam możliwość obfocenia stacji w Kopyczyńcach z ładnym zielonym budynkiem:


Teraz nie wiadomo ile czasu będziemy tu czekać. Pociąg do Husiatynia również czeka aż przyjedzie ten zdefektowany vlak, aby umożliwić przesiadkę. Okazuje się, że wcale nie czekamy długo i przybywa feralna jednostka zaprzęgnięta w loka. Ludzi całkiem sporo, a trasa niczym się nie wyróżnia od innych z dzisiejszego dnia. W Tarnopolu na pociąg czeka ogromny tłum ludzi. Jako, że trochę ociągaliśmy się z wysiadaniem, musieliśmy się trochę nagimnastykować, bo tłum już zaczął szturmować skład. Po przyjeździe kilka fotek:


Z powodu opóźnienia zmieniliśmy plan i powróciliśmy do pierwotnej jego wersji, czyli pojedziemy nocnym pociągiem z Tarnopola przez Czortków do Kołomyi. Mamy więc dużo czasu. W pewnym momencie postanawiam skorzystać z dworcowej toalety, nie wiedząc jeszcze co mnie czeka. Jest to tak zwana toaleta „na Małysza”, którą myślę najlepiej zobrazuje zdjęcie:


Jest to standard na ukraińskich dworcach. W Tarnopolu dodatkowo zwraca uwagę nowoczesne oświetlenie świecowe. Tarnopol jest ruchliwym węzłem, przez który co chwilę przewijają się długaśne składy pociągów dalekobieżnych. Jest stąd nawet bezpośrednie połączenie do mojego miasta w postaci wagonów Kijów-Wrocław na ŚLĄZAKA. Mimo ruchliwego węzła najbliższa okolica dworca nie wygląda na jakąś straszną metropolię. Być może centrum znajduje się gdzieś dalej. Po powrocie na dworzec jeszcze wieczorne fotki:


W końcu przed 22:00 przyjeżdża nasz dalekobieżny pociąg relacji Szepietówka – Iwano-Frankowsk:


Ma tylko 3 wagoniki, ponieważ jedzie głównie przez pipidówki. Podróż oczywiście płackartą. Niestety dostaliśmy najgorsze z możliwych miejsc, przy samej toalecie, więc czasami, szczególnie na postojach raczymy się toaletowym zapaszkiem. Jeśli już jesteśmy przy temacie toaletowym to wspomnę, że na Kolejach Ukraińskich istnieje tzw. sanitarni zona czyli wyznaczone odcinki, zazwyczaj w terenach zabudowanych, na których toalety są zamykane i nie można z nich korzystać. Swego czasu było coś takiego w naszym SKM Trójmiasto, jednak w naszym przypadku była to całkowita sanitarni zona co z kolei było absurdem. Prowodnica sympatyczna, pozwala nam usadowić się wszystkim razem, mimo że jedno miejsce mieliśmy na drugim końcu wagonu. Niedługo po odjeździe z Tarnopola kładziemy się spać i budzimy się dopiero przed samą Kołomyją. Nasz pociąg ma na tej stacji dłuższy postój, a my niecałą godzinkę czasu do naszej osobówki do Rachowa. Najpierw oczywiście zakup biletów, tym razem dla odmiany otrzymujemy bilety pisane ręcznie, z których wycięto dość ciekawy kształt. Czas urządzić sesję zdjęciową:


Nasz pociąg zostaje podstawiony trochę wcześniej i od razu zajmujemy w nim miejsca, bo ludzi jest sporo. Komfort jazdy drewniany:


Trasa z początku wydaje się nudnawa, ale później robi się coraz ładniejsza, bo wjeżdżamy w teren górski. Jedziemy po ładnych wiaduktach, koło skoczni narciarskich oraz przez liczne tunele. Warto wspomnieć, że przy ukraińskich tunelach przy każdym wylocie znajduje się budka ze strażnikiem pilnującym tunelu. Ciekawe rozwiązanie. Pierwszy też raz trafiamy na babunie handlujące w pociągu. Jest z nimi również jeden pan. Panie bez przerwy kursują z jednego końca składu na drugi zachęcając do kupienia tkanin, ubrań, skarpetek, owoców, słodyczy i rozmaitych rzeczy. Pociągiem jedzie trochę grup turystycznych, po trasie spora wymiana pasażerów w różnych górskich miejscowościach. Do samego Rachowa też dojeżdża sporo osób. Babunie po skończonej jeździe handlują jeszcze chwilę na peronie. Pisałem, że większość dworców na Ukrainie jest ładna. Rachów jest niechlubnym wyjątkiem, bo wygląda okropnie z racji tego, że trwa aktualnie generalny remont tej stacji. Kasa znajduje się więc poza budynkiem dworca. Jest to stacja graniczna z Rumunią, jednak nic pasażerskiego tam nie jeździ, nie wiem jak z towarami. Można więc uznać tą trasę za kikut. Krajobraz dookoła to ładne góry. Oczywiście urządzamy sesję zdjęciową:


Teraz musimy przedostać się niekolejowo do innego pasażerskiego kikuta a mianowicie do Sołotwina. Dworzec marszrutek znajduje się bezpośrednio przed dworcem kolejowym. Kilka stanowisk, a plac manewrowy to po prostu wielka kałuża z kupą błota. Oto komunikacyjna wizytówka miejscowości turystycznej:


W końcu zostaje podstawiona nasza marszrutka:


Docelowo jedzie do Użgorodu, czyli tam gdzie mamy wylądować dziś wieczorem, ale chyba musielibyśmy być masochistami, aby jechać nią w pełnej relacji w takim upale. Wyjazd z dworca to błotny slalom między kałużami. Dalej jest już nieco lepiej, ale z początku trzeba się przepychać przez ciasne zatłoczone uliczki. Dopiero po wyjeździe z miasteczka możemy rozwinąć większą prędkość. Widoczki są cudne. W dodatku praktycznie cały czas jedziemy wzdłuż linii z Rachowa do Rumunii, więc właściwie można powiedzieć, że do punktu granicznego mam ja zaliczoną. W pewnym momencie przy drodze jest budka z pogranicznikami, przy której każdy pojazd musi się zatrzymać na chwilę, ale w zasadzie nie wiem po co. W momencie gdy linia kolejowa wkracza na teren Rumunii odbijamy od niej w prawo. Jedziemy wzdłuż granicy, o czym informują nieustannie mijane słupki. Jedynym postojem na trasie jest Boczków Wielki, do którego dociera linia z Sołotwina, ale czy jeżdżą nią jakieś towary to nie wiem. Jeszcze parę kilometrów jazdy i jesteśmy w Sołotwinie. Nie wiemy za bardzo gdzie wysiąść, więc pojazd opuszczamy tam gdzie kierowca ogłosił Sołotwino. W sumie na centrum miasta to nie wygląda. Zaczepia nas jakiś facet, który pyta czy nie potrzebujemy taxi do Rumunii. Dowiadujemy się też od niego, że do stacji Sołotwino I (która jest małym kikucikiem, bo linia do Boczkowa Wielkiego odgałęzia się wcześniej) jest daleko. Pan proponuje nam więc podwózkę na dworzec za 10 hrywien od łebka. Aby sprawdzić czy nas nie oszukuje potwierdzamy to w najbliższym sklepie i zgadzamy się bo w sumie nie mamy innego wyjścia. Jest co prawda stacja położona bliżej, ale nie mamy pewności czy nasz pociąg się tam zatrzymuje. Być może nie jesteśmy pierwsi i gość już wie gdzie może sobie dorobić. :P Zajeżdża więc swoim już nieco starszej daty samochodem i mimo, ze jest na o jednego za dużo wszyscy się do niego ładujemy. Bagażnika oczywiście już nie dało się zamknąć, ale dla pana nie stanowiło to problemu. Droga, którą jechaliśmy na dworzec pobiła absolutny rekord pod względem ilości dziur, wybojów i innych ciekawych rzeczy. Po tej przejażdżce stwierdziłem, że u nas z drogami nie jest jeszcze tak źle. :P Dzięki podwózce mamy sporo czasu, więc na spokojnie możemy zakupić bilety i urządzić sesję zdjęciową:


Jako, że jedziemy w ciągu dnia, zdecydowaliśmy się na wagon obszczy, którym i tak okazała się płackarta, w której można się było położyć:


Powolutku wyruszamy i zataczamy pętlę, która powracamy w kierunku miasta. Na stacji Sołotwino II, na której się nie zatrzymujemy, krzyżujemy się z osobówką. Postój mamy natomiast na kolejnej stacyjce, jeszcze na terenie Sołotwina (jego bardziej zabudowanej części), gdzie wsiada trochę osób. Podobnie jest na kolejnych stacyjkach. Niektóre z nich są bardzo swojskie, po peronach najzwyczajniej w świecie szwendają się kury, kozy itp. Ciągle jedziemy jeszcze wzdłuż granicy Rumuńskiej. Na południu widać góry. W Korolewie rozkład przewiduje 20 minut postoju, więc wychodzimy się przewietrzyć i oczywiście pofocić:


Przy naszym gagarze kręcą się kolejarze. Gdy podchodzimy do niego okazuje się, ze stacjonuje on właśnie tu w Korolewie, stąd też pewnie dłuższy postój. Z pociągiem przeciwnej relacji jest to samo. Na trasie ciekawą dla mnie rzeczą jest to, że tory, które na stacji są dwoma osobnymi, na szlaku nachodzą na siebie i idą razem jako 4 szyny w niewielkich odstępach. W Batowie zaczyna się sieć trakcyjna i łączymy się z główną magistralą ze Lwowa przez Mukaczewo. Jeszcze kawałek jazdy zelektryfikowanym szlakiem i jesteśmy w Czopie. Jest to stacja graniczna ze Słowacją i z Węgrami. Przed stacją minęliśmy miejsce, gdzie zmienia się wózki z szerokotorowych na normalnotorowe. W przeciwieństwie do Jagodina gdzie wózki zmieniało się w hali, tutaj robi się to pod gołym niebem. Nasz pociąg zmienia czoło, więc można wyjść sobie na peron:


Na stacji są dwa budynki dworca. Podmiejski to zabytkowy ładny budynek, natomiast międzynarodowy i dalekobieżny to komunistyczna rudera – ot, takie pożegnanie dla opuszczających Zakarpacie lub w ogóle wspaniałą Ukrainę. :) Perony wyremontowane, więc prezentują się całkiem ładnie. Po zmianie czoła ruszamy już po ciemku w dalsza drogę. Niedługo po odjeździe z Czopu mamy 16 minut rozkładowego postoju na stacji Strumiwka, aby przepuścić pociąg jadący z przeciwka. Ostatnie kilometry i wjeżdżamy na stację Użgorod I, gdzie kończy się nasza dzisiejsza podróż. Na Ukrainie widziałem wiele ładnych i odpicowanych dworców ale to co zobaczyłem w Użgorodzie sprawiło, że szczęka mi opadła. Idąc schodami prowadzącymi do komnat wypoczynku czujemy się jakbyśmy wchodzili do hotelu 5-gwiazdkowego. Niestety na górze niemiła niespodzianka – brak wolnych miejsc. Udajemy się więc przed dworzec i zastanawiamy się, gdzie tu znaleźć dach nad głową. Po raz drugi dzisiejszego dnia ni stąd ni zowąd pojawia się dziadziuś, który oferuje nam pomoc za symboliczne 2 hrywny od łebka. Dogadując się z nim po czesku trafiamy do hotelu ZAKARPACIE. Ponieważ ceny są znośne (2 + 3 wyszło łącznie 74 hrywny od osoby) decydujemy się tu zostać. Niestety nie załapiemy się już dzisiaj na ciepłą wodę, ponieważ jest dostępna tylko w godzinach 6:00-9:00, 12:00-13:00 i 21:00-23:00. Z balkonu mamy ładny widok na panoramę miasta, której centralne miejsce zajmuje duża cerkiew. Każdy pokój posiada własną łazienkę.

DZIEŃ 7 - 8.08.2009.

Ужгород - Сянки - Самбір - Львів

Użgorod - Sianki - Sambor - Lwów

Bilety:

Relacja:

Na szczęście mogliśmy się wyspać, bo pociąg mamy dopiero po 11:00. W drodze z hotelu na dworzec wstępujemy jeszcze do sklepu zakupić prowiant. Przy świetle dziennym mogę wykonać zdjęcia stacji Użgorod, choć nie mam na to wiele czasu, bo przyszliśmy prawie na ostatnią chwilę:


W naszej elektriczce frekwencja średnia, ale nie jest pusto. Trasa z początku raczej polna i płaska ale im dalej tym jest ciekawsza. Gdy zaczynają się ładniejsze widoki przenosimy się do członu z otwieralnymi oknami. Linia ogólnie jest ładna, ale odcinek Wołoszanka-Sianki po prostu powalił nas wszystkich na kolana. Najpierw taka bardziej wypasiona pętla grybowska. Jadąc widzimy w górze tory, którymi pojedziemy po zatoczeniu wielkiej pętli. Na trasie nie brakuje wysokich wiaduktów oraz tuneli, których oczywiście pilnują strażnicy. Po zatoczeniu pętli przez długi czas widzimy w dole tory, którymi już jechaliśmy, natomiast gdy spojrzymy w górę zobaczymy wysoko wiadukt, który dopiero przed nami. Po zatoczeniu kolejnej pętli jesteśmy jeszcze wyżej a widoki są jeszcze bardziej niesamowite. W dole w wielu miejscach widać różne odcinki trasy, którymi jechaliśmy. Praktyczni przez cały czas sterczymy w oknach i focimy:


Na stacji w Siankach oczekuje już na nas pociąg do Lwowa. Budynek dworca dosyć skromny, a stacyjka raczej na odludziu. Jesteśmy bardzo blisko polskiej granicy, ale po polskiej stronie miejscowość nie jest zamieszkana. W cerkwi koło dworca właśnie odbywa się ślub. Przed dworcem na parę młodą czeka orkiestra. Oczywiście urządzamy sesję zdjęciową:


Po wykonaniu zdjęć ruszamy pociągiem do Lwowa. Przez moment jedziemy wzdłuż polskiej granicy, o czym świadczą mijane słupki. Po pociągu regularnie krążą cygańskie dzieci proszące o jałmużnę, czasem pojawiają się też babunie, u których można coś kupić. Trasa z Sianek do Lwowa jest generalnie nieciekawa, początkowo jeszcze górska wzdłuż rzeki, ale za Samborem zupełnie nie ma już żadnych nadzwyczajnych widoków. Odcinek 167 km pociąg pokonuje w 4,5 godziny. Prędkość pociągu raczej spacerowa. Najważniejszym węzłem na trasie jest Sambor, gdzie mamy trochę dłuższy postój. Gdy dołączamy się do głównej magistrali Batowo-Mukaczewo-Lwów prędkość wyraźnie wzrasta. We Lwowie wjeżdżamy na czołowy dworzec przymiejski. Wejście na perony możliwe jest tylko z ważnym biletem, więc pierwsze co robimy to focimy go:


Następnie udajemy się na dworzec dalekobieżny, aby dowiedzieć się kilka rzeczy i sprawdzić czy komnaty są wolne. Przy okazji wykonuję kilka zdjęć:


Niestety komnaty są zajęte, więc musimy szukać innego noclegu. W tym celu udajemy się tramwajem na starówkę. Poszukiwania trochę trwają, ale w końcu udaje się i lądujemy w hotelu LWÓW, gdzie pozwolono nam zakwaterować się w 5 osób do 4-osobowego pokoju, co dało cenę podobną jak w Użgorodzie.

DZIEŃ 8 - 9.08.2009.

Bilety:

Relacja:

Dzisiejszy dzień spędzimy we Lwowie, jednak w nieco pomniejszonym składzie, ponieważ kol. Spin i kol. Krzysiek wcześnie rano udali się już do Polski. My po wyspaniu się przeprowadzamy się do 3-osobowego pokoju. Cenowo wychodzi nas praktycznie tak samo jak poprzedni nocleg. Następnie udajemy się na starówkę. Po drodze mijamy Operę Lwowską, przed którą znajduje się okazała fontanna. Po drodze na fotki załapują się 2 tramwaje:


Na starówce przechodzimy przez skrzyżowanie z pomnikiem Adama Mickiewicza i udajemy się na prospekt Szewczenki, aby coś przegryźć w McDonald's. Następnie idziemy do Katedry Łacińskiej na niedzielną Mszę i przy okazji ją zwiedzamy łamiąc ustanowiony przez księdza proboszcza zakaz fotografowania. Kolejnym punktem programu jest wieża ratuszowa. Bilet wstępu kosztuje 5 hrywien. Po pokonaniu 306 schodów możemy podziwiać przepiękną panoramę Lwowa. Widać też tory kolejowe. Gdy już się napatrzyliśmy powracamy na dół (po drodze zakupuję pamiątki w sklepiku na wieży). Następnie inną drogą powracamy do hotelu aby uzupełnić zapas wody, energii w akumulatorkach itp. :) Teraz planujemy udać się do Stryjskiego Parku, w celu przejechania się znajdującą się tam kolejką dziecięcą. Wyszukaliśmy na planie, że dostać się tam możemy tramwajem linii 4. Niestety w niedzielę kursuje on dość rzadko (co ok. pół godziny), więc wcześniej przewija się sporo innych:


W końcu się doczekujemy i ruszamy w trasę. Niestety plan, który posiadamy jest chyba już trochę nieaktualny, więc efekcie docieramy na pętlę, ale do parku na szczęście nie jest daleko. Jest on ładny, a jako że pogoda piękna to i dużo spacerowiczów. Trafiamy na jakąś ruderę z odpadającym tynkiem, która z drugiej strony okazuje się być jakąś szkołą czy cuś i to w dodatku czynną. Kawałek dalej odnajdujemy w końcu stację "Parkowa" kolejki dziecięcej. Niestety okazuje się, że rozkład który mieliśmy z netu jest trochę nieaktualny i dziś kolejka już nie pojedzie. Postanawiamy więc zaliczyć ją sobie pieszo. Trasa jest króciutka. Na niektórych przejazdach zamontowano nowoczesne szlabany. Fotki z obu stacyjek oraz z przejścia trasy:


Przy stacji "Soniaczna", do której dotarliśmy znajduję się bardzo ładna drewniania cerkiew, do której na chwilę zajrzeliśmy. Następnie krótki spacerek na przystanek trolejbusa linii 5, którym powrócimy do centrum. Rozkłady we Lwowie oczywiście takie jak gdzie indziej, czyli będzie jak przyjedzie :P :


Po dojeździe do przystanku końcowego linii musimy przesiąść się na jakiś tramwaj, który dowiezie nas na dworzec, ponieważ to jest nasz kolejny punkt programu. Akurat zjawiło się 9A:


Podczas jazdy tym tramwajem trafiliśmy na kontrolę biletów. Kanary muszą mieć niezłą wprawę aby rozczytywać się z tych dziurek, szczególnie jeśli ktoś wygniecie bilet. Kara za przejazd bez ważnego biletu to zawrotna kwota kilkunastu hrywien. :) Po przyjeździe kilka fot na pętli tramwajowej:


Teraz rozdzielamy się i każdy robi to co chce. Ja udałem się zwiedzić dworzec dalekobieżny, oczywiście urządzając sesję zdjęciową:


Cóż, przykro to pisać, ale PKP powinno uczyć się od Ukraińców jak powinny wyglądać przejścia podziemne:


Następnie w holu podmiejskim (dworzec posiada 2 hole) próbujemy zakupić bilety na jutrzejszy przejazd do Chyrowa, ale zostajemy odesłani na dworzec przymiejski. Udajemy się więc tam, po drodze focąc tramwaj, którego motorniczy pokazuje nam 2 palce, co widać na zdjęciu :P :


Warto również wspomnieć, że motorniczy - mężczyźni stanowią we Lwowie mniejszość. Większość tramwajów prowadzona jest przez kobiety. Na dworcu przymiejskim również zostajemy odprawieni z kwitkiem - nie ma przedsprzedaży. Najwyższy czas coś zjeść. Podjeżdżamy więc tramwajem bliżej starówki i udajemy się na ul. Słowackiego do pizzerii Celentano, gdzie można zjeść tanią i dobrą pizzę. Po drodze trafiamy na ciekawostkę - poziomy sygnalizator świetlny. Warto przy tej okazji wspomnieć, że światła dla pieszych posiadają sekundniki, dzięki czemu wiadomo ile dokładnie pozostało czasu do zmiany światła. Przydałoby się takie coś w Polsce. Następnie już po ciemku powracamy do naszego hotelu i tak kończy się dzisiejszy lwowski dzień.

DZIEŃ 9 - 10.08.2009.

Львів - Самбір - Хирів - Krościenko - Nowy Zagórz - Sanok - Rzeszów - Kraków - Gliwice - Kędzierzyn

Lwów - Sambor - Chyrów - Krościenko - Nowy Zagórz - Sanok - Rzeszów - Kraków - Gliwice - Kędzierzyn

Bilety:

Relacja:

Wracamy do naszego kochanego kraju. Pobudka bardzo wczesna, ponieważ nasz pociąg odjeżdża o 5:56. Z hotelu wychodzimy po 5:00. Dojście na dworzec zajmuje nam ok. 30-40 minut. Tramwaje niestety o tej porze jeszcze nie kursują. Idzie się pod górkę. We Lwowie w wielu miejscach główki szyn torów tramwajowych wystają ponad jezdnię. Po przyjściu możemy spokojnie zakupić bilecik i zając miejsce w podstawionym już pociągu relacji Lwów-Jabłonka:


Według rozkładu w Internecie pociąg ten dziś nie jeździ, ale po przyjeździe w sobotę dowiedzieliśmy się z rozkładu i od kasjerki, że jeździ codziennie. Trasę do Sambora mam już zaliczoną podczas jazdy z Sianek. Pociąg raczej pustawy, bo o tej porze potoki są w przeciwnym kierunku. Pociąg do Lwowa, który spotykamy na trasie bardzo mocno nabity. W Samborze jesteśmy o 8:05 i mamy 50 minut, więc sesja zdjęciowa:


Budynek dworca w jasnozielonej kolorystyce prezentuje się bardzo ładnie. Jest jeszcze czas, więc udaję się przed dworzec, aby pozbyć się ostatnich hrywien jakie mam. Nie znajduję jednak nic ciekawego, więc postanowiłem ostatnich dwudziestu paru nie wydawać na siłę tylko sprzedać w Polsce. Nasz pociąg do Chyrowa to towos czyli pociąg towarowo-osobowy. Skład to 2 wagony obszcze i 1 towarowy. Zostaje podstawiony z lekkim opóźnieniem:


Jeden wagon obszczy to zwykły siedzialny:


Jako drugi natomiast trafiła się płackarta i w nim się usadowiliśmy. Trasa z początku leśna, a później robi się górska - zbliżamy się do naszych polskich Bieszczad. W Chyrowie stoi już polski pociąg do Sanoka zaprzęgnięty w SP32. Zazwyczaj jest chyba SU42. Nasz towos odjeżdża do Starzawy, więc pociąg do Sanoka musi czekać na jego odbieg. Jest więc czas, aby wykonać fotki:


W kasie międzynarodowej można zakupić bilet do Polski. Do Krościenka wychodzi on trochę drożej niż u polskiej drużyny - niecałe 19 hrywien, ale zakupuję go aby mieć do kolekcji pisany ukraiński bilet międzynarodowy. I jednak dobrze, że zostało mi w Samborze te dwadzieścia kilka hrywien. :) W pociągu tymczasem trwa już pakowanko. :P Ludzi sporo, więc aby nikomu nie wchodzić w paradę do Ustrzyk pojedziemy sobie w przedsionku przy przedziale służbowym, do którego niestety drużyna ma zakaz wpuszczania pasażerów. Po ujechaniu paru kilometrów zatrzymujemy się na peronie granicznym w Krościenku, usytuowanym obok przejścia drogowego, gdzie odbędzie się kontrola. Wszyscy muszą opuścić pociąg wraz z bagażami i ustawić się w kolejce. Kontrola odbywa się w budynku. Najpierw Ukrainiec sprawdza bagaż, później Ukrainka pobija paszport i zabiera karteczkę migracyjną. Następnie to samo czynią Polacy, z tym że trzeba prawie wszystko wyjąć z plecaka. Największe podejrzenia wzbudził mój śpiwór oraz cegła. :P Niektórzy proszeni są do pomieszczenia na rewizję osobistą. Ja też to zaliczyłem, może dlatego że jestem chudy i jakbym chciał to dużo mógłbym schować na sobie. :P Następnie musimy czekać aż celnicy sprawdzą cały pociąg. Trwa to długo. W pewnym momencie do akcji wkracza sprzęt elektryczny. :P Jesteśmy w Polsce, więc przesuwamy zegarki o godzinę do tyłu. W końcu o 12:25 (planowy odjazd z peronu granicznego według czasu polskiego - 10:58) kontrola się kończy i pociąg podjeżdża na polską stronę umożliwiając zajęcie miejsc:


Zaraz po ruszeniu zaczyna się akcja wyciągania tego co nie wyciągnęli celnicy. Jest na co popatrzeć. :P Na stacji Krościenko rozkładowo jest 10 minut postoju, ponieważ dyżurna musi ręcznie wszystko ustawić. Korzystają z tego wszyscy pasażerowie, aczkolwiek w różnych celach. My oczywiście po to by pofocić:


Na stacji są 2 zegary, jeden pokazuje czas polski a drugi ukraiński. Postój udaje się nieco skrócić, jednak ruszenie wcale nie należy do najprostszych, ponieważ drużyna musi kilkukrotnie się upewnić, że nikogo nie ma pod pociągiem (tak tak, przemytnicza pomysłowość nie zna granic :P). Po odjeździe wyciąganie trwa nadal. Sympatyczna drużyna wypisuje nam bilety do Sanoka w taryfie Sąsiedzi, czyli nieco tańsze. Połowa pociągu wysiada w Ustrzykach Dolnych. Możemy więc zająć sobie miejsca siedzące. Stali pasażerowie tego pociągu do turystów nastawieni są bardzo przyjaźnie. Można pogadać, pożartować, a nawet dowiedzieć się czegoś ciekawego. :P Jeden nawet zażyczył sobie aby zrobić mu zdjęcie. :P Niektóre skrytki są tak zmyślne, że w życiu bym nie wpadł na to, że tam można coś schować. Mało która ściana jest przytwierdzona na stałe, siedzenia są pocięte i rozprute. Generalnie obie bonanzy rozpieprzone strasznie:


W przypadku takiego opóźnienia pociągu jak dziś zazwyczaj praktykuje się, że pociąg czeka na mijankę w Uhercach znacznie powiększając i tak już duże opóźnienie. Drużyna jednak staje na wysokości zadania i dzwoni do dyspozytora, że ma podróżnych przed którymi jeszcze szmat drogi i udaje się załatwić mijankę w Nowym Zagórzu, dzięki czemu zdążymy na InterRegio z Rzeszowa. Na trasie nie ma jakiś nadzwyczajnych wiaduktów czy niesamowitych widoków, zwyczajna górska linia. Prędkość jednak masakryczna, na dłuższą metę nie do wytrzymania. Momentami dla stałych pasażerów pociągu nerwowe chwile, ponieważ na niektórych stacjach czatuje Straż Graniczna. Po jakimś czasie zapada decyzja, że nasz pociąg z powodu braku loków dojedzie tylko do Nowego Zagórza, a do Sanoka udamy się jadącą niedługo później osobówką Zagórz-Jasło. Wysiadamy więc w Nowym Zagórzu, gdzie na krzyżowanie z nami oczekuje popołudniowa osobówka do Chyrowa:


Jako, że PKS, którym mamy jechać z Sanoka i tak jedzie przez Nowy Zagórz, a szosa znajduje się zaraz przy stacji nie czekamy na osobówkę, tylko od razu udajemy się na przystanek, do którego drogę wskazują nam przemytnicy. :) PKS jest bezpośredni do Rzeszowa, jednak w Sanoku każą nam się przesiąść do innego pojazdu z innym kierowcą. Wyjeżdżamy z lekkim poślizgiem. Kierowca sympatyczny, więc podróż do Rzeszowa upływa na miłej pogawędce. W Rzeszowie mamy pół godzinki czasu. Chcemy zakupić bilety, ale nie ma prądu, więc nie jest to możliwe. Na szczęście po niedługiej chwili prąd wraca. Nasz InterRegio Przemyśl-Gliwice to jeden EN57 z futerkowymi siedzeniami. Zapełnienie do Krakowa duże, dalej pustki. Jedzie się bardzo przyjemnie i szybko. Podczas kontroli konduktorka czepia się pieczątki w legitymacji kol. Stacha, że jest niewyraźna, mimo że o wiele bardziej rozmazana jest moja. W Katowicach żegnam się z kol. Semaforkiem i kol. Stachem, którzy udają się w kierunku Rybnika, a sam dojeżdżam do stacji docelowej naszego InterRegio. Muszę teraz niestety przesiedzieć 2 godziny na gliwickim peronie. PRZEMYŚLANIN przybywa jeszcze w dodatku splecowany 15 minut. Dojeżdżam nim do Kędzierzyna i tak kończy się ten jeden z najciekawszych, jeżeli nie najciekawszy z moich wszystkich dotychczasowych wyjazdów.