Austriackie klimaty 2

DZIEŃ 1 - 27.07.2011.

Kędzierzyn - Nędza - Rybnik Towarowy - Olza - Bohumín - Přerov - Břeclav - Wien Westbahnhof - Linz - Attnang Puchheim - Gmunden - Stainach-Irdning - Selzthal - Linz - Summerau - České Budějovice

Bilety:

Relacja:

Pod koniec lipca odbył się drugi wyjazd do Austrii, tym razem już dłuższy i typowo zaliczeniowy. 26 lipca wieczorem zjawiam się na kędzierzyńskim dworcu, aby wyruszyć ostatnią osobówką do Raciborza. Według hafasa odjeżdża ona o 21:00, według pragotronu o 21:09 i tak też odjeżdżamy. Na wszelki wypadek zgłaszam przesiadkę na pociąg do Rybnika, bo w Nędzy będziemy na styk. Przesiadka się udaje, wraz ze mną przesiada się kilka osób. W pociągu do Rybnika dzikich tłumów nie ma, ale to zupełnie zrozumiałe o tej godzinie. Wysiadam w Rybniku Towarowym, gdzie troszkę muszę poczekać. Okolica średnio przyjemna, stację przecina wiadukt drogowy. Najpierw zjawia się kibel do Raciborza, a niedługo później mój do Chałupek. Wysiadam z niego w Olzie. Zgarnie mnie stąd kol. Semaforek. W oddali słychać odgłosy potańcówki. Łukasz zjawia się po północy i jedziemy samochodem do Bohumína. Na miejscu kupujemy w kasie potrzebne bilety i udajemy się na peron. Niestety CHOPINOWI zapowiadają +35, więc nasze czekanie się wydłuża. Gdy w końcu przyjeżdża mamy miłą niespodziankę. Normalnie do Wiednia kursuje tylko jeden wagon austriacki, który nie świeci pustkami, a dzisiaj oprócz niego jest jeszcze drugi - polski, przez co pustych przedziałów nie brakuje:


No to nam się pofarciło - będziemy mogli jechać na leżąco. Podróż upływa spokojnie. W Břeclavi część wiedeńska jest wyciągana poza perony i podłączana do wagonów z METROPOLA. Po wjeździe do Austrii kontrola biletów. Zasadniczo Sommerticket w dni robocze jest ważny dopiero od 8:00, jednak czeska wersja posiada przywilej, że gdy jedziemy bezpośrednim pociągiem z Czech, możemy korzystać z biletu również przed 8:00. Byliśmy ciekawi, czy austriacki kierpoć będzie o tym wiedział, ale podczas kontroli nie było żadnej reakcji. O 6:22 meldujemy się na Wien Westbahnhof:


Teraz musimy już odczekać do 8:00, żeby móc ruszyć w dalszą drogę. Przy innym peronie również polski tabor - do odjazdu szykuje się EC SOBIESKI do Warszawy:


Natomiast w krytej poczekalni na naszym peronie śpi sobie grupka facetów, szczelnie opatulonych śpiworami i karimatami. Ciekawe, że nie zgarnęło ich ÖBB Security czyli odpowiednik naszego SOK-u. Może to też jacyś MK z Sommerticketem bo wstali przed 8:00 czyli jakby dokładnie na rozpoczęcie ważności biletu. :) Zaglądamy też do centrum obsługi, w którym Łukasz zakupuje cegłę. O 7:50 zostaje podstawiony RailJet do Monachium, który zawiezie nas do Linz:


Zajęliśmy miejsce w wagonie, w którym znajduje się Kinderkino, czyli miejsce, w którym dzieci mogą oglądać filmy na DVD podczas podróży:


Z głośników w pociągu płynie uspokajająca muzyka. Kończy się ona jednak w momencie odjazdu. Trasa do Linz jest już mi znana z poprzedniego wyjazdu. To takie austriackie KDP, RailJetem jedzie się 200 km/h, ale nie na całym odcinku. Przed 10:00 jesteśmy w Linz. Każdy pociąg przyjeżdżający z Wiednia ma tu myte czoło:


Pociągi zatrzymują się zawsze przy tym samym peronie, na którym porozstawiane są wiadra z wodą i mopy, co kilka słupów, aby można było sprawnie dokonać mycia niezależnie w którym miejscu zatrzyma się czoło pociągu. Mamy trochę czasu, więc obejrzymy sobie miasto. Wcześniej zaglądamy do tunelu tramwajowego, do którego można się dostać z holu dworca:


Nie obyło się także bez fotki dworca z zewnątrz:


Idziemy wzdłuż torów tramwajowych co pozwala na focenie przejeżdżających składów. Ciekawym rozwiązaniem w tym mieście są pasy ruchu będące jednocześnie peronami na przystankach tramwajowych oraz specjalne wąskie pasy ruchu dla rowerzystów przy skrzyżowaniach. W końcu dochodzimy do Hauptplatzu gdzie przystanek końcowy ma linia 50, na której kursują nieco inne tramwaje. Za placem jest most na Dunaju. Niestety nie mamy aż tyle czasu żeby pójść dalej. Fotki:


Na dworzec postanawiamy powrócić tramwajem i czynimy to linią 3 z przystanku Taubenmarkt. Po przyjeździe udajemy się na peron na który wjeżdża IC KUFSTEIN-DIE PERLE TIROLS relacji Wien Westnahnhof - Landeck-Zams. Lokujemy się w końcowych wagonach, które w Attnang-Puchheim zostają odłączone i stają się REX-em do Stainach-Irdning. Celem naszej podróży jest Gmunden, gdzie znajduje się jedna z najbardziej stromych linii tramwajowych w Europie. Tramwaj jest skomunikowany z pociągami, a rozkład jazdy znajduje się w cegle. Gdy przyjeżdżamy niebieski wagonik już czeka przed dworcem. Ludzi sporo, przesiada się większość pasażerów, którzy przyjechali pociągiem. Bilety sprzedaje motorniczy, więc ustawiamy się do niego w kolejeczce. Tramwaj łapie przez to niewielkie opóźnienie. Gdy w końcu wszyscy zakupili bilety możemy ruszyć w drogę. Trasa wiedzie w dół i kończy się na Franz-Josef-Platz. Przejazd trwa 10 minut. Przed opuszczeniem tramwaju cykam pulpit motorniczego i wnętrze pojazdu:


Tor tramwajowy nie kończy się żadnym kozłem oporowym, jest po prostu zaasfaltowany za przejściem dla pieszych:


Miejsce w którym się znajdujemy jest piękne: ukwiecony plac nad jeziorem, po którego drugiej stronie góry:


Spędzamy tutaj trochę czasu. Z Łukaszem postanawia zaprzyjaźnić się osa, która pomimo licznych prób i zmiany miejsca siedzenia nie chce się od niego odczepić. W miejscowości znajduje się także drugi dworzec kolejowy: Gmunden Seebahnhof, gdzie dociera prywatna linia wąskotorowa z Vorchdorf-Eggenberg. Do pociągu mamy jeszcze sporo czasu, więc na dworzec postanawiamy wrócić sobie pieszo focąc po drodze przejeżdżający tramwaj. Do dworca dojeżdżają tylko kursy skomunikowane z pociągami, pozostałe kończą 1 lub 2 przystanki wcześniej. W środku trasy znajduje się mijanka, a przy bodajże drugim przystanku od dworca jest hala gdzie tramwaje nocują. Jest też miejsce, w którym tramwaj jedzie wąską uliczką między domami. Fotki ze spaceru na dworzec:


Po przybyciu do celu urządzamy sesję zdjęciową, którą kończy sfocenie tramwaju na przystanku przed dworcem, który przyjechał na skomunikowanie z naszym pociągiem:


Nasz pociąg przybywa punktualnie, na szczęście jest to skład z otwieralnymi oknami:


Niestety punktualność pociągu kończy się na tej stacji, ponieważ czekamy na krzyżowanie i łapiemy w plecy. Widoki na trasie piękne: jeziora, góry, tunele. Właściwie cały czas sterczymy w oknach z włączonymi aparatami:


Odnośnie tuneli to warto wspomnieć, że w Austrii przed większością z nich znajduje się tabliczka informująca o ich długości, więc jeśli dokładnie patrzymy przez okno to od razu wiemy jak długa jazda tunelem nas czeka. :) Pod koniec trasy przejeżdżamy przez Bad Mittendorf i Tauplitz. W tej okolicy znajduje się mamucia skocznia Kulm. Podróż kończy się na stacji Stainach-Irdning. Przez opóźnienie trochę obawialiśmy się o nasze skomunikowanie, ale okazało się, że IC do Graz jeszcze nie przyjechał. Podczas krótkiego czekania cyknąłem kilka fot:


Pociągi IC na tej trasie oprócz typowych ickowych wagonów mają również wagon sterowniczy z otwieralnymi oknami, ponieważ na trasie Salzburg - Graz konieczna jest dwukrotna zmiana czoła. Podjeżdżamy do stacji Selzthal, gdzie będziemy mieć dłuższą przerwę. IC do Graz ma tutaj drugą zmianę czoła (pierwsza była w Bischofshofen). Jest to duża stacja z budynkiem dworca pomiędzy torami. Okolica jednak dość odludna. Fotki z Selzthal:


Kolejna trasa, którą zaliczymy to Selzthal-Linz. Tutaj również trafia nam się skład z otwieralnymi oknami. Odjeżdżamy punktualnie jednak już na pierwszej stacji za Selzthal łapiemy +15 z powodu krzyżowania. Na trasie również ładne górskie widoki, ale już nie takie zarąbiste jak na linii z Attnang-Puchheim. Później, po wyjeździe nr 4 okazało się, że najlepsze są na trzeciej linii, do Amstetten, którą kursuje tylko jedna para pociągów w weekendy. Między Hinterstoder a Steyrling przejeżdżamy po wysokim wiadukcie, na którym gwałtownie hamujemy. Okazuje się, że wiaduktem szedł sobie jakiś gość, na szczęście nic mu się nie stało. Trochę szkoda, że nie zatrzymaliśmy się na środku tego wiaduktu. O 19:00 jesteśmy ponownie w Linz. Zaglądamy do Spara, a następnie udajemy się na peron, gdzie jest podstawiony vlak do Českých Budějovic. Fotki z Linz:


Skład to czeskie wagony przedziałowe. Na szczęście z przedziałów znika skaj, a zastępuje go futerko. Lokujemy się w przedziale 6-miejscowym. Do Summerau jest jasno więc zaliczamy tą pagórkowatą linię. Następnie wjeżdżamy do Czech i jedziemy m.in przez czeski Rybník. :) Podczas kontroli czeska kierpociowa jest zdziwiona, że mamy bilety od granicy i dopytuje się jak i gdzie udało nam się je kupić. Twierdzi, że kasjerki w Českých Budějovicích nie chcą takich sprzedawać. No to okaże się jutro. Na stacji końcowej jesteśmy po 22:00. Nasze miejsce noclegu to Ubytovna Františka Škroupa mieszcząca się w niewielkiej odległości od dworca głównego. Gdy tam przybywamy nikt nam nie otwiera, aczkolwiek w recepcji pali się światło. Wykonujemy więc telefon do osoby, u której rezerwowaliśmy nocleg i dowiadujemy się, że niedługo ktoś się pojawi. Wcześniej przychodzi jednak facet, który również tu nocuje i ma klucz, więc wpuszcza nas do holu. Rozsiadamy się na sofach i czekamy. Po pewnym czasie z korytarza powolnym krokiem wyłania się mocno zaniedbany i niezbyt ładnie pachnący facet. W pierwszym momencie pomyśleliśmy, że to żul, któremu udało się tutaj jakoś zamelinować, jednak po chwili okazało się, że jest to gość z recepcji. :P Ogromny problem sprawia mu spisanie naszych polskich danych z dowodów osobistych przez co trwa to nienaturalnie długo. W końcu po załatwieniu wszystkich formalności możemy udać się do pokoju. Cena noclegu to 215 koron (w tym 15 koron opłaty miejscowej i 10 koron za żeton na prysznic), standard na fotce:


Istnieje też możliwość noclegu w pokojach starszego typu, tańszego o 50 koron. Pokoje połączone są w moduły po kilka pokoi ze wspólnym pomieszczeniem kuchennym i łazienką. Żeton umożliwia korzystanie z prysznica przez określoną ilość czasu, jednak jest on mierzony tylko gdy leci woda, a tą można dowolnie zatrzymywać i włączać ponownie.

DZIEŃ 2 - 28.07.2011.

České Budějovice - Rybník - Lipno nad Vltavou - Rybník - Summerau - Linz - St. Valentin - Kastenreith - Amstetten - St. Pölten - Traisen - Hainfeld - Traisen - Schrambach - Traisen - St. Pölten - Krems an der Donau - Sigmundsherberg - České Velenice

Bilety:

Relacja:

Długo sobie nie pospaliśmy bo musimy wstać o 5:00, ale po nocy w pociągu nawet taki nocleg dużo daje. Gdy schodzimy do recepcji nie zastajemy w niej nikogo, więc zgodnie z instrukcją przekazaną przez żulowatego gościa wrzucamy klucz do specjalnej dziury w ladzie i opuszczamy noclegownię:


Przechodząc kładką na torami cykam fotę grupy towarowej:


Udajemy się do kasy zakupić potrzebne bilety. Wbrew temu co mówiła kierpociowa w pociągu z Linz, nie ma żadnego problemu z biletem do/od granicy. Jako osobówka do Summerau jedzie zwykły czeski motoraczek:


Zaliczamy sobie teraz część trasy do Linz, którą wczoraj jechaliśmy po ciemku. Nie dojeżdżamy jednak do Austrii tylko wysiadamy w Rybníku, skąd wychodzi kikut do Lipna nad Vltavou, który też sobie zaliczymy, żeby mieć z głowy cały ten rejon:


Linia jest zelektryfikowana, jednak nasz pociąg to spalinówka i 3 wagoniki Btx, bardzo przez nas nielubiane ze względu na nieotwieralne okna i twarde siedzenia na których nie można rozłożyć się gdy chce się spać. :) Jesteśmy jednymi z nielicznych pasażerów w pociągu, który nie zdążył się jeszcze zagrzać po nocy, więc jest w nim bardzo zimno. Wyjazd ze stacji po ostrym łuku zawracającym nasz pociąg o niemal 180 stopni. Trasa biegnie wzdłuż Wełtawy, więc widoki są ładne. Na końcowej stacji lok oblatuje skład, a my mamy czas na fotki:


Na stacji jest czynna kasa, w której zakupujemy ostatnie potrzebne bilety, a na peronie znajduje się kran z wodą zdatną do picia. W drodze powrotnej łapiemy małe plecy. Ponieważ skomunikowanie jest na styk Łukasz udaje się do kierpocia zgłosić przesiadkę. Wraca jednak z informacją, że niedasię bo to pociąg międzynarodowy. No niech spróbują nie przytrzymać to się to Czechom nie opłaci ! Kierpoć jednak chyba się zreflektował, gdyż po jakimś czasie sam do nas przychodzi i oświadcza, że pociąg do Linz czeka. :) Gdy przyjeżdżamy do Rybníka okazuje się, że nie musi czekać, bo też ma plecy i jeszcze nie przyjechał. Na stacji jest tylko pociąg z Linz do Českých Budějovic, a nasz zjawia się chwilę później. Ponieważ do Czech jedzie skład austriacki, a do Austrii skład czeski, drużyny pytają każdego wsiadającego dokąd jedzie, aby mieć pewność, że nikt nie pomylił pociągu. Fotki z Rybníka:


Następny kurs do Lipna nad Vltavou będzie mieć już dobrą frekwencję, ponieważ z pociągu z Českých Budějovic przesiadło się sporo osób:


Lokujemy się w przedziale i ruszmy. W Summerau odpoczywa motoraczek, którym jechaliśmy wcześniej. Do Linz jazda po trasie, którą zaliczyliśmy wczoraj. W Linz po przyjeździe fotka naszego pociągu:


Mamy tylko chwilę, więc od razu przechodzimy na peron, na który wjeżdża IC DIE OSTERR. RECHTSANWÄLTE relacji Landeck-Zams - Wien Westbahnhof:


Podjeżdzamy nim jedną stację, do St. Valentin. Tutaj również przesiadka na styk, przy tym samym peronie oczekuje talent do Kleinreifling:


Zapełnienie marne, chyba zbyt długi skład jak na tą trasę. Od pewnego momentu jedziemy doliną wzdłuż rzeki i wtedy widoki stają się ładniejsze. Na stacji Kastenreith mamy 1-minutową przesiadkę na pociąg do Amstetten. Przed samą stacją wjeżdżamy w tunel, z którego wyjeżdżamy prosto na peron. Przy drugim peronie (każda z linii ma osobny) stoi już nasz następny pociąg, więc szybko się przesiadamy:


Ten odcinek jest niezbyt ciekawy, wiedzie przez w miarę równy teren. Po przyjeździe do Amstetten tradycyjnie fotka:


Przesiadamy się tu na IC ALPENTRANSITBÖRSE relacji Bregenz - Wien Westbahnhof:


Jedziemy nim do St. Pölten, gdzie mamy nadzieję złapać na 1 minucie pociąg do Schrambach i Hainfeld. Ludzi w pociągu dużo, więc lokujemy się w przedsionku ostatniego wagonu, co pozwala wykonać kilka fot szlaku, na których widać tunele i rozdział nitki dalekobieżnej i podmiejskiej:


Szczęśliwie nasz następny pociąg stoi przy tym samym peronie, więc przesiadka udaje się bez problemu. Skład to spalinowe wagony motorowe:


Wnętrze podobne jak w czeskich wagonach tego typu:


Pierwszy wagonik jedzie do Schrambach, drugi i trzeci do Hainfeld. Nam jest obojętne gdzie pojedziemy najpierw, akurat ulokowaliśmy się w części do Hainfeld. Po wyjeździe z St. Pölten kawałek jedziemy równolegle z wąskotorówką do Mariazell. Szkoda, że przejął ją prywaciarz bo byśmy się karnęli. Frekwencja w pociągu nie jest zbyt wysoka, chociaż w sumie zaczyna się już popołudniowy szczyt. Na stacji Traisen wagoniki zostają rozdzielone. Do końcowej stacji Hainfeld wraz z nami dojechało kilka osób. Mamy niecałe 15 minut, więc urządzamy sesję zdjęciową:


Na budynku stacyjnym jest wyrzeźbiona informacja na jakiej wysokości nad poziomem morza się znajdujemy. Tym samym składem powracamy do Traisen. Teraz czekamy na kolejny pociąg z St. Pölten, aby zaliczyć drugą odnogę. W międzyczasie oczywiście fotki:


Pociąg, który przybywa to już tylko 2 wagony, więc w każdą stronę uda się jeden:


Do Schrambach dojeżdżamy jako jedyni pasażerowie. Linia nie kończy się tutaj, lecz dalej pociągi pasażerskie nie kursują. Patrząc jaką frekwencję miał szczytowy pociąg odwożący z miasta odcinkowi do Schrambach też nie wróżę świetlanej przyszłości. Tutaj mamy 25 minut, więc również urządzamy sesję zdjęciową:


Na stacji stoi również krótki skład z drewnem. Po wykonaniu zdjęć powracamy naszym wagonikiem już bezpośrednio do St. Pölten:


Generalnie moje odczucia po tym przejeździe są takie, że obie lokalki strasznie podupadłe, częściowo już zwinięte i z przesłankami, że dalej będą się zwijać. Przedtem mieliśmy w St. Pölten 1-minutową przesiadkę, teraz mamy dłuższą przerwę. Przed dworcem odnajdujemy pizzerię, w której konsumujemy dobrą i w miarę tanią pizzę. Następnie przechodzimy na drugą stronę dworca w poszukiwaniu supermarketu. Nie zabrakło również czasu na obfocenie stacji:


Oglądając pociągi stwierdziliśmy, że ruszanie austriackiego taurusa dźwiękowo przypomina jakby ktoś grał gamę. :) W przypadku polskich husarzy nie stwierdziliśmy tego. Nie rozstajemy się z wagonami motorowymi, bo nasz kolejny pociąg czyli osobówka do Krems an der Donau to taki sam wagon motorowy jak na poprzedniej lokalce. Ruszamy o 17:43. Dzisiejsze linie generalnie są mało ciekawe widokowo jak na Austrię. W Krems wykonujemy kilka fotek:


Następnie przesiadamy się, a jakżeby inaczej, do kolejnego wagonu motorowego, tym razem relacji Krems - Sigmundsherberg. Ruszamy planowo, frekwencja niezbyt duża. Na stacji Hadersdorf am Kamp dłuższy postój, więc wychodzimy na fotki:


Okazuje się, że do naszego pociągu został dołączony drugi wagon motorowy. Patrząc na frekwencję jest to kompletnie bez sensu. Łapiemy małe plecy, ponieważ oczekujemy na pociąg z Wiednia przez Tulln:


Na szczęście mamy na trasie jeszcze jeden długi postój, dzięki któremu powinniśmy zgubić opóźnienie. Ponadto liczymy na to, że 2-minutowa przesiadka w Sigmundsherbergu jest domyślnym skomunikowaniem. Tym drugim dłuższym postojem jest Horn, gdzie również wychodzimy na fotki. Przecieramy oczy ze zdumienia, ale do naszego pociągu podpina się trzeci wagon motorowy ! Fotki:


Podczas focenia zagaduje do nas z okna pociągu młody chłopak. Okazuje się, że jest to austriacki MK. Dogadujemy się z nim po angielsku i dowiadujemy się, że wagony motorowe, które są dołączane do naszego pociągu pochodzą z kursów jadących trochę wcześniej, które zostały wycięte. Narzeka on też, że ÖBB wycięła postoje większości pociągów w miejscowości, z której pochodzi. Nie może się nadziwić, gdy opowiadamy mu o różnych absurdach występujących na naszej kolei, w tym o ilości poprawek do cegły. W Sigmundsherbergu jesteśmy planowo, ale okazuje się, że nasz pociąg do Czech ma lekkie plecy. Jest więc możliwość, aby jeszcze pogadać jak również obfocić stację:


W końcu przybywa nasz pociąg i musimy pożegnać naszego austriackiego kolegę, który uda się w kierunku Wiednia:


Nasz pociąg to długi skład City Shuttle. Jest już ciemno, więc nie zaliczamy. Uczynimy to jutro. Do Českých Velenic dojeżdżamy tylko my. Skład po chwili wraca jako podsył do stacji Gmünd. Nasz dzisiejszy nocleg to domov mládeže czyli schronisko młodzieżowe znajdujące się na przeciwko dworca. Cena noclegu 150 koron, standard na fotce:


DZIEŃ 3 - 29.07.2011.

České Velenice - Wien Heiligenstadt - Wien Handelskai - Wien Meidling - Ebenfurth - Wiener Neustadt - Friedberg - Oberwart - Friedberg - Fehring - Graz - ...

Bilety:

Relacja:

Pierwotnie plan dzisiejszego dnia zakładał wyjazd pociągiem o 6:18, jednak stwierdziliśmy, że chcemy się wyspać, więc zmodyfikowaliśmy plan, aby wyruszyć o 9:05 pociągiem o nazwie SCHMIDATAL. Odpowiednio wcześniej opuszczamy nasze schronisko:


Przy świetle dziennym można obfocić stację:


Dość ciekawie wygląda krawędź peronowa pozbawiona toru. Wszystko wskazuje na to, że stało się to podczas modernizacji stacji. Ciekawe jaka była przyczyna ? Skład naszego pociągu taki jak wczoraj, z tym że dzisiaj jadą już jakieś osoby:


Odcinek graniczny jest krótki (w przeciwieństwie do drogi, którą jest mocno naokoło), więc po chwili jesteśmy na stacji Gmünd gdzie wsiada trochę osób. Jazda do Wiednia mija spokojnie, na trasie nie ma żadnych nadzwyczajnych widoków. Wysiadamy na Wien Heiligenstadt, gdzie mamy chwilę czasu:


Następnie podjeżdżamy S-bahną do Wien Handelskai. Przechodzimy na górny poziom stacji i oczekujemy na S-bahn do Wiener Neustadt. Czekamy na konkretny pociąg, ponieważ chcemy pojechać trasą przez Ebenfurth. W międzyczasie focimy inne składy. Po drugiej stronie naszego peronu można wsiąść w U-bahn. Fotki:


W końcu przyjeżdża nasz pociąg. Za Wien Südtiroler Platz zatrzymujemy się na jakiś czas, pewnie zakorkowała się średnica. Na przystanku Wien Matzleinsdorfer Platz nie wszystkie pociągi się zatrzymują. Nasz należy do tych, które się nie zatrzymują więc przed odjazdem z poprzedniego przystanku przez głośniki w pociągu zostaje podana informacja o tym. Natomiast gdy docieramy do Wien Meidling zostaje podany komunikat przypominający, że pociąg jedzie trasą przez Ebenfurth, a ci którzy chcą jechać podstawową trasą np. do Baden muszą się przesiąść. Trasa przez Ebenfurth wiedzie przez odludne okolice, mamy też krzyżowanie. Po 13:00 jesteśmy w Wiener Neustadt i urządzamy sesję zdjęciową na tej dużej stacji:


Po wykonaniu zdjęć szukamy naszego pociągu, którym zamierzamy pojechać do Friedbergu. Nie znajdujemy go jednak ani w peronach ani na monitorze. Udajemy się więc do holu dworca, żeby zorientować się co jest grane. Okazuje się, że jest KKA na odcinku Wiener Neustadt - Friedberg z powodu prac torowych, którą przeoczyliśmy gdy przed wyjazdem sprawdzaliśmy gdzie są prace torowe. Wyciągamy więc cegłę i zastanawiamy się co robić. Po krótkiej chwili podchodzi do nas informator ÖBB (pełniący dyżur w holu dworca), który widząc, że się rozglądamy i wertujemy rozkład postanowił zapytać czy może nam w czymś pomóc. Uzyskujemy od niego informację skąd odjeżdża KKA (sprzed dworca). Postanawiamy nie zmieniać planu i jechać KKA, a brakujący odcinek zaliczymy sobie na którymś z kolejnych wyjazdów. W sumie trasy Wiener Neustadt - Fehring - Graz i tak nie zrobilibyśmy za jednym podejściem, ponieważ dokładnie wtedy gdy kończy się KKA na Wiener Neustadt - Friedberg, zaczyna się KKA na Gleisdorf - Graz. W tym miejscu napiszę również iż nie podoba mi się w Austrii to, że gdy jest KKA to pociągu nie ma w ogóle na tablicy odjazdów, a jedynie na dole jest pasek z ogólną informacją, że na jakieś trasie jest komunikacja zastępcza. W Czechach lepiej to rozwiązano - pociąg jest na tablicy odjazdów normalnie tyle że z adnotacją BUS. Jako nasza KKA jadą 2 autobusy, jeden obsługujący wszystkie stacje i drugi przyspieszony. Wsiadamy oczywiście do przyspieszonego. Pierwszy odcinek jedziemy autostradą. Następnie wspinamy się na wysoką górę, a później z niej zjeżdżamy. Widoki lepsze niż z pociągu, który jedzie dołem przez tunele. Niektórzy pasażerowie mieli chyba prywatne przystanki na trasie. :D Pod koniec trasy przepychamy się przez wąskie uliczki w miejscowości i w końcu docieramy na stację Friedberg. Czeka już na nas desiro do Oberwart. Fotki:


Po półgodzinnej jeździe jesteśmy na miejscu. Wykonujemy fotki stacji, udajemy się także obejrzeć miasteczko. Podczas zakupów w Sparze jest problem z akceptacją mojej karty przez co muszę ratować się gotówką. Fotki:


Następnie tą samą trasą powracamy do Friedbergu. Tam przesiadamy się na pociąg Wiener Neustadt - Graz, który z racji KKA jest już podstawiony. Podczas przesiadki parę fot:


Ten region opanowany jest przez desira, które jeżdżą na większości pociągów. Trasa jest ładna, jednak są to nieco inne góry niż np. w okolicach Selzthal. W Bierbaum krzyżowanie:


Zbliżając się do Fehring widzimy w dole idący równolegle do nas tor. Jesteśmy przekonani, że jest to linia z Węgier, która zaraz się do nas dołączy, jednak po chwili okazuje się, że jest to nasza linia, którą za chwilę pojedziemy. W Graz meldujemy się tuż przed 20:00. Wjechaliśmy na peron nieco oddalony od pozostałych, coś jak 1A w Kędzierzynie. Nasze desiro uda się teraz do stacji Szentgotthard na Węgrzech, a my mamy ponad 2 godziny czasu do naszego EN, więc obejrzymy sobie miasto. Wcześniej jednak póki jest jasno fotki stacji:


Centrum miasta trochę rozkopane przez remont torowiska tramwajowego, które chyba zostanie poprowadzone pod dworcem. Starówka bardzo ładna, szkoda że nie mamy więcej czasu żeby dokładniej ją obejrzeć i wspiąć się po wysokich schodach, z których pewnie widok jest niczego sobie. Ok. 22:00 powracamy na dworzec. Jest już podstawiony nasz EN ZÜRICHSEE:


Wagony siedzialne są dwa. Na początku składu znajduje się wagon jadący w pełnej relacji:


Jest on jednak bezprzedziałowy, więc gardzimy nim i wybieramy znajdującą się na końcu składu przedziałówkę jadącą tylko Feldkirch, gdzie i tak wysiadamy:


Na miejsce przy oknie nie ma co liczyć, więc znajdujemy przedział, w którym pozostałe 4 miejsca są nieokarteczkowane. Bliżej odjazdu zjawia się dziadek, który ma zarezerwowane miejsce przy oknie w naszym przedziale. Druga osoba jednak się nie pojawia, więc po ruszeniu rozkładamy siedzenia i każdy ma swoją leżankę. Niestety po chwili kierpoć dokoptowuje nam 2 młode dziewczyny, więc musimy z Łukaszem skompresować się na jednej leżance. Na szczęście okazuje się, że dziewczyny jadą tylko do Bruck an der Mur czyli pierwszego postoju pociągu, więc po niedługim czasie znowu jesteśmy tylko we trójkę w przedziale. Na tej stacji zmieniamy też czoło. Druga zmiana czoła następuje w Selzthal. Przez dalszą część podróży nikt nas już nie niepokoi czyli znowu nam się pofarciło.

DZIEŃ 4 - 30.07.2011.

... - Feldkirch - Bregenz - Lindau - Bregenz - Feldkirch - Innsbruck - Kitzbühel - Bischofshofen - Leoben - Wien Meidling - Břeclav - Přerov - Bohumín - Chałupki - Kędzierzyn

Bilety:

Relacja:

Budzimy się za Innsbruckiem, za oknem jest już jasno. Nie jechaliśmy przez Salzburg tylko dołem przez Zell am See. Ludzie pomału zbierają się do opuszczenia pociągu. Do naszego przedziału zagląda kobieta, który mówi że zginęły jej pieniądze. Mówimy, że nic nie widzieliśmy bo całą noc spaliśmy. Kierpoć przynosi jej jakiś formularz do wypełnienia. Na wszelki wypadek sprawdzamy czy nam nic nie zginęło, ale wszystko jest na swoim miejscu. Po 7:00 wysiadamy w Feldkirch, jest to stacja graniczna ze Szwajcarią. Odbywają się manewry, nasz wagon zostaje odłączony, a z przodu zostają podpięte wagony z Zagrzebia i Belgradu zaprzęgnięte w taurusa z reklamą Policji. Wychodząc przed mały budynek dworca możemy obejrzeć miejsce gdzie jest możliwy wjazd samochodów na autokuszety. Urządzamy sesję zdjęciową:


Następnie wsiadamy w talencik, który zawiezie nas do Lindau. W pociągu nie ma konduktora, więc wsiadając trzeba posiadać bilet. Akurat trafił się łysy rewizor robiący kontrolę. Nieopodal nas ktoś jechał bez biletu, więc usłyszał od niego kwotę 95 euro i "keine Diskussion". Stacja Lindau znajduje się już na terenie Niemiec, więc nie mamy stuprocentowej pewności czy możemy tam dojechać, sugerujemy się jednak tym, że w austriackim automacie da się kupić normalny krajowy bilet do tej stacji. Na szczęście łysy rewizor wysiada w Bregenz, więc nie musimy się dodatkowo stresować. Od tej stacji jedziemy wzdłuż Jeziora Bodeńskiego. Miejscowość Lindau znajduje się na cypelku na tym jeziorze, który z resztą lądu połączony jest wąskim przesmykiem. Z budynku dworca wychodzi się bezpośrednio na nadbrzeże, gdzie zacumowane są łódki. Niestety pogoda nie jest taka jaką byśmy sobie wymarzyli, a widoczność na jeziorze jest słaba. Dobrze, że chociaż nie pada. W okolicy dworca odbywa się targ staroci. Najwięcej jest chyba stoisk, na których dzieci sprzedają zabawki. Na stacji natomiast odpoczywa sobie skład wagonowy Arrivy z dość ciekawym wagonem restauracyjnym posiadającym pantograf na dachu. Oczekuje też szwajcarski lok na EC Monachium - Zürich. Fotki z Lindau:


Tym samym talentem powracamy do Bregenz. Szwendamy się chwilę po peronach, a gdy przyjeżdża pociąg jadący w kierunku Lindau podjeżdżamy nim do Bregenz Hafen, chociaż tak naprawdę jazda pociągiem w tej relacji ma średni sens, ponieważ odległość jest podobna jak ze Świnoujścia do Świnoujścia Portu. Obfacam przystanek Bregenz Hafen:


Łukasz postanawia udać się teraz na spacer wzdłuż szlaku, żeby porobić jakieś foty, ja natomiast kręcę się w rejonie portu i jeziora. Focę też przejeżdżający EC z Monachium do Zürichu:


Spacer kończy się na stacji Bregenz, gdzie urządzam sesję zdjęciową:


Z Bregenz można również pojechać austriackim talentem do St. Margrethen w Szwajcarii:


Pociągi na tej trasie kursują co godzinę a w szczycie co pół. U nas o takim rozkładzie na trasie międzynarodowej można sobie tylko pomarzyć... Na peronie ponownie spotykam się z Łukaszem i wsiadamy w osobówkę do Feldkirch. Zapełnienie duże, więc jazda jest mało komfortowa. Feldkirch wita nas mocnym deszczem i zimnym wiatrem. Nie ruszamy się więc z peronu i czekamy na RailJeta Zürich - Wien Westbahnhof:


Mimo 2 jednostek zapełnienie bardzo duże, więc musimy się do kogoś dosiąść. Do Innsbrucka jedziemy ładną trasą przez przełęcz Arlberg. Przejeżdżając przez liczne tunele zastanawiamy się kiedy w końcu będzie ten najdłuższy, który ma 10,3 km. Nagle odzywa się do nas jadący na przeciwko nas facet. Mówi że rozumie pojedyncze słowa po polsku i informuje nas kiedy będzie Arlbergtunnel. Po wyjechaniu z niego mamy postój w St. Anton am Arlberg:


Sporo pasażerów pociągu wysiada w Innsbrucku, podobnie jak my. Mamy szybką przesiadkę na IC MENSCHEN FÜR MENSCHEN, który jedzie do Wiednia z tym że dołem przez Kitzbühel:


Podczas przesiadki błyskawiczne fotki:


W wagonie, w którym się ulokowaliśmy znajduje się przedział dla dzieci:


W Austrii istnieją też wagony w większymi przedziałami (łączone bodajże po 2) dla dzieci, w których mogą się one bawić mając na to dużo miejsca. W Wörgl odbijamy na trasę "dolną". Tory zataczają pętlę, podobną do tej jaka jest między Grybowem a Ptaszkową. Natomiast za Zell am See jeden tor poprowadzony został przez tunele, a drugi inaczej, więc na upartego tą linię można zaliczać w dwie strony. W Schwarzach St. Veit łączymy się z linią z Villach. Wysiadamy w Bischofshofen, gdzie przy tym samym peronie mamy IC do Graz. Fotki:


Lokujemy się w wagonie motorowym z otwieralnymi oknami. Oprócz nas w części rowerowej jedzie jeszcze dwóch gości, być może MK, którzy całą podróż spędzają stercząc w otwartym oknie. Jeden z nich nawet się na to specjalnie przygotował zakładając... czapkę zimową. :) Na jednej ze stacji mamy krzyżowanie z IC-kiem relacji przeciwnej:


W Selzthal zmiana czoła, już trzeci raz przejeżdżamy przez tą stację na tym wyjeździe. W Leoben jak zawsze skomunikowanie przy jednym peronie z pociągiem do Wiednia, a konkretnie z EC Lienz - Wien Meidling, na który się przesiadamy. Jego loczek chyba coś niedomaga, bo wspomaga go taurus. Fotki:


Zapełnienie duże, ale na samym początku składu znajdujemy 2 miejsca w przedziale przy oknie. Przy kontroli kierpoć informuje nas, że te miejsca są zajęte tylko pasażerowie poszli do restauracyjnego. Odpowiadamy, że gdy wrócą to im ustąpimy i przesiądziemy się na środkowe. Na szczęście wrócili dopiero przed Wiener Neustadt czyli Semmeringbahn mogliśmy podziwiać bez problemu. W Wien Meidling jesteśmy o 21:30:


Mamy niecałą godzinę więc szwendamy się trochę po pasażu podziemnym, a następnie udajemy się na peron. CHOPIN przyjeżdża punktualnie, zatrzymuje się i... nie da się otworzyć żadnych drzwi. :P Dopiero po dłuższej chwili udaje się niektóre odblokować. Ludzi dużo ale udaje nam się znaleźć miejsca w przedziale, w tym jedno przy oknie. Do Břeclavi podróż spokojna. Na poprzednim wyjeździe CHOPIN przybył do tej stacji opóźniony 90 minut. METROPOL chyba postanowił się nam odwdzięczyć, bo gdy udajemy się do holu po bilety widzimy na tablicy, że ma +80... Kasjerka wystawia Łukaszowi bilet za euro, mimo że wcale ją o to nie prosił. Gdy ją o tym informuje i mówi, że chce normalny za korony to strzela focha... Na peronie coraz bardziej rodzinna atmosfera, ludzie w większości rozmawiają po Polsku. Drzwi w naszym wagonie nie działają, trzeba wsiadać i wysiadać przez kuszetkę. Zagaduje do nas koleś, który jedzie do Wieliczki i zakupił na czeski odcinek bilet grupowy z jedną panią. Uświadamiamy go, że nie musi jechać CHOPINEM do Katowic jak pierwotnie planował, tylko może w Bohumínie przesiąść się na SILESIĘ. Po pewnym czasie większość ludzi powraca do swoich wagonów bo zrobiło im się chłodno od szwendania się po peronie, na którym pozostał jedynie gość z wózkiem z przekąskami, który czeka na METROPOLA. Z tego co widzieliśmy to dzięki opóźnieniu zarobił już trochę podczas pobytu na peronie, za sprawą pasażerów naszego pociągu. W końcu przybywa opóźniony METROPOL. Po wykonaniu wszystkich manewrów możemy ruszyć w dalszą drogę. Jedna pani z naszego przedziału zakupuje bilet u kierpociowej płacąc w euro. W Ostravie Łukasza wyrywa ze snu gość, który posiada miejscówkę na jego miejsce. Na szczęście i tak już się zbieramy bo zaraz Bohumín. Po przyjeździe zabieram się z Łukaszem samochodem do skrzyżowania w Chałupkach, a następnie pieszo dochodzę na stację. Wsiadam do polskiego kibelka, zakupuję bilet i o 6:00 jestem w Kędzierzynie. Trzeba teraz porządnie wypocząć bo już za 3 dni kolejny wyjazd do Austrii...